Dla mężczyzny ciało jest bardzo ważne

Marcin Styczeń: Dlaczego organizujesz warsztaty pracy z ciałem dla mężczyzn?

Marcin Poćwiardowski: Po pierwsze, jestem mężczyzną. Po drugie, mam doświadczenie poszukiwania osób, które rozumieją męską specyfikę i męskie tematy. Po trzecie wiem, że jest taka potrzeba. Poza tym, to spełnienie mojego marzenia. Zawsze chciałem pracować z mężczyznami i bardzo lubię to robić.

Co to znaczy, że jest taka potrzeba?

Mężczyźni potrzebują specyficznego podejścia. Zaczyna się od tego, że rzadko kiedy zwracają się o pomoc psychologiczną. Z moich obserwacji wynika, że chętniej pracują z coachami. Bo coaching jest związany z pracą, celami, strategiami, daje poczucie sprawczości. Coachingiem modnie też się pochwalić. Natomiast o swojej terapii mężczyźni raczej nie mówią.

Wydaje się, że to wpływ wychowania chłopców. Wstydem jest prosić, bo to żenujące, gdy ktoś sobie nie radzi. Z takim przesłaniem chłopcy wchodzą w dorosłe życie. Do tego jeszcze dochodzi rozczarowanie ojcem, co dobrze oddają słowa: nigdy nie będę taki jak mój ojciec. W rezultacie mamy mężczyzn, którzy postanawiają sami ogarniać wszystkie problemy życiowe. To im się udaje mniej więcej do czterdziestki. Na tyle starczy pary. Później następuje kryzys.

Czyli kryzys wieku średniego wynika z tego, że mężczyznom brakuje energii i zaczynają się zastanawiać, skąd ją wziąć?

Po części tak. Przez dwadzieścia czy trzydzieści lat swojego życia mężczyźni nie nauczyli się szukać wsparcia. Byli samotnymi wilkami. Kobiety mają to z natury: zwierzają się sobie, mają jakiś krąg przyjaciółek. Mężczyzn dopiero poważny kryzys: depresja, utrata pracy, rozpad związku, zmusza do wyciągnięcia ręki po pomoc. Chociaż wybierają też inne opcje: nałogi, samobójstwa. W ubiegłym roku 4,5 tys. mężczyzn odebrało sobie życie.

To krzyk rozpaczy, bezradności?

Krzyk niewyrażanych przez lata uczuć, zwłaszcza tych trudnych, takich jak smutek, lęk, złość. Na moich warsztatach pracy z ciałem stwarzam przestrzeń, w której mężczyźni mogą doświadczać i słabości, i wsparcia męskiej grupy. Dla wielu z nich to jest coś całkowicie nowego. Mamy na przykład takie ćwiczenie, w którym mężczyźni stają naprzeciwko siebie i patrzą sobie w oczy. W realnym życiu taka sytuacja zdarza się rzadko. Kojarzy się albo z sytuacją ataku jakiegoś innego mężczyzny, albo z nieprzyjemną rozmową z ojcem.

Stereotypowo mówi się, że mężczyźni są bardziej cieleśni, skoncentrowani na seksualności. Ty pokazujesz, że jest odwrotnie, że są rozszczepieni, i że potrzebują powrotu do ciała.

To jest mit, że mężczyźni są dobrze skontaktowani ze swoim ciałem. Kontakt z ciałem nie polega tylko na tym, żeby używać ciała do jakichś celów. Posługuję się często taką metaforą: operator siedzi w głowie i steruje ciałem jak koparką. Ale to nie tak. Ciało dostarcza nam wielu cennych informacji. Wszystkie emocje są nam dostępne tylko dzięki impulsom płynącym właśnie z ciała. Chodzi więc o to, by nie myśleć o tym, że czuję, tylko czuć.

Skąd mam wiedzieć, że nie jestem dobrze skontaktowany ze swoim ciałem?

Mężczyźni, którzy do mnie przychodzą, często mówią: nic mnie już nie cieszy tak jak dawniej. Mają przy tym pragnienie, by nie czuć złych emocji, ale czuć przyjemność, radość i miłość. Ale tak się nie da. Nie można się zamknąć tylko na niektóre emocje.

Albo się zamykasz w ogóle, albo jesteś otwarty na wszystkie uczucia.

I to jest właśnie trudne w tym powrocie do ciała. Bo mężczyźni często nie chcą czuć trudnych emocji. Kiedy byli małymi chłopcami, one były zagrażające. I naturalną strategią było zbudowanie pancerza chroniącego serce. Ale w życiu dorosłym, żeby się rozwijać, potrzebujemy całej gamy uczuć. Po to, żeby być zadowolonym, mieć udany seks, żeby kochać, żeby wchodzić w dojrzałe relacje z kobietami. Nie ma radości bez smutku. Nie ma odwagi bez lęku. To ostatnie zdanie potwierdzają nawet oficerowie służb specjalnych. Żołnierz, który nie czuje lęku, jest niebezpieczny, szybciej ginie.

Z jakimi jeszcze iluzjami musi pożegnać się mężczyzna?

Niektórzy z nas myślą w taki sposób: jak już zrobię te wszystkie rzeczy, które powinienem zrobić, to moje życie będzie szło gładko, bezproblemowo. Ale nie ma żadnego świętego Graala, który rozwiąże moje wszystkie problemy. Mężczyzna rozwija się przez wyzwania. Na co dzień ma taki zwierzęcy tryb robienia wszystkiego na najniższym poziomie zaangażowania energetycznego. Ale gdy pojawia się jakieś wyzwanie, jakiś problem do rozwiązania, zapala się i angażuje w to większą energię.

Czy to oznacza, że brakuje nam wyzwań? Uczestniczyłeś kilka razy w rekolekcjach Johna Eldredge’a, autora książka „Dzikie serce”. On twierdzi, że w męskich sercach są trzy tęsknoty: potrzeba przeżycia przygody, stoczenia bitwy i uratowania pięknej kobiety. Jak te tęsknoty zrealizować współcześnie?

Stoczenie bitwy na pewno wymaga towarzyszy. Poza tym bitwa musi dotyczyć czegoś, co przekracza ciebie. I nie chodzi tu tylko o rodzinę. Wizja pod tytułem: załóż rodzinę, spłódź dzieci, a potem to już tylko płać rachunki, to za mało, aby zaspokoić męskie serce. To nie musi być bitwa militarna. To może być np. budowa ośrodka dla mężczyzn, czy dla ubogich. Mężczyźni rzadko mają taką świadomość, że też mogą innych karmić.

A co z przygodą?

Żeby przeżyć przygodę musisz wiedzieć, co lubisz. I kiedy zadaję mężczyznom takie pytanie, na ogół jest długie milczenie. Kiedy pytam, co mają do zrobienia, natychmiast wymieniają długą listę zadań. Trzeba więc zacząć od uświadomienia sobie najgłębszych pragnień.

A jak uratować piękną kobietę? Na czym to ma polegać?

Po pierwsze potrzebny jest zachwyt nad kobiecym pięknem. Aby mężczyzna się zachwycił, musi otworzyć serce i odnaleźć w nim romantyzm. Co do uratowania, myślę, że ratujemy siebie nawzajem. Kobieta ratuje mężczyznę przed zasklepieniem serca, a mężczyzna ratuje kobietę, afirmując jej piękno, dając oparcie i mówiąc: nie musisz tak pędzić.

Mężczyźni jednak bardzo często mają wobec kobiet o wiele większe oczekiwania dotyczące istoty tożsamości.

Wielu mężczyzn ma w sobie takie nieuświadomione przekonanie, że to właśnie kobieta powie mi wreszcie, co to znaczy być mężczyzną. To jest kolejne złudzenie. John Eldredge zawsze używa takiej pięknej metafory: „Nie można oczekiwać od łąki pełnej kwiatów, że da ci paliwo do twojego mustanga”. Oczywiście, kobieta może dawać wsparcie, ale przede wszystkim musi mieć przy sobie partnera, który stoi na własnych nogach.